Niezwykłe historie zwykłych przedmiotów
2 czerwca 2022 roku odbył się finał XVII Małopolskiego Konkursu Polonistycznego i Plastycznego pt. Niezwykłe historie zwykłych przedmiotów. Wzięli w nim udział również uczniowie naszej szkoły. Powstały fantastyczne prace, będące wyrazem kreatywności i nieokiełznanej wyobraźni młodzieży. Oddajmy głos Mistrzyniom i Mistrzom.
Antoni Firlej, zdobywca pierwszego miejsca, przedstawił nam świat widziany
z perspektywy wózka narzędziowego. Dzięki spostrzeżeniom tego niezwykłego
przedmiotu możemy uświadomić sobie piękno naszej codzienności. Bo chyba żadne
dziecko na świecie nie cieszy się tak z odwiedzenia szkoły, jak ta skrzynia
narzędziowa na kółkach. A o to jej relacje: „To było coś wspaniałego! Tego dnia
poczułem się tak szczęśliwy, jak z pewnością nigdy dotąd nie czuł się żaden
wózek narzędziowy na świecie. Dzieci w szkole robiły mi zdjęcia, nauczyciele
podchodzili do mnie i przyglądali się mi z zaciekawieniem, a ja z miłą chęcią
im pozowałem, eksponując swoje walory.” Cieszmy się więc z małych rzeczy, tak
jak wózek zapełniony najpierw książkami, a później zabawkami.
Nowe życie wózka narzędziowego
Ludzie mówią na mnie
wózek warsztatowy. W zasadzie jestem dużą skrzynią narzędziową na kołach. Kilka
miesięcy temu zostałem przywieziony do Krakowa z Regensburga. Ach, co to była za wycieczka! Jechałem prawie
pół dnia do Polski i przez cały ten czas mogłem przez szybę oglądać świat.
Byłem zachwycony, bo przecież nigdy wcześniej nie widziałem tylu samochodów.
Niestety, po przybyciu na miejsce wylądowałem w garażu. Nie powinienem się
żalić, gdyż takie jest moje przeznaczenie jako wózka narzędziowego. Stałem więc
tak zakurzony i zapomniany za szafą. Czasem ktoś poszedł, wyjął ze mnie jakiś
klucz lub śrubkę, a ja nadal tkwiłem w tym
ciemnym i chłodnym miejscu. Po pewnym czasie pogodziłem się już ze swoim losem.
Zostałem przecież wyprodukowany do przechowywania narzędzi i byłem pewien, że to się już nigdy nie zmieni…
Pewnego wiosennego dnia
stało się jednak coś niesamowitego. Niespodziewanie
zostałem zabrany do mieszkania, wyczyszczony oraz zapakowany po brzegi
podręcznikami do klasy siódmej, zeszytami i innymi szkolnymi przyborami. Byłem
bardzo podekscytowany. Nie miałem pojęcia, co mnie czeka, ale od zawsze
przecież marzyłem
o niezwykłych wyprawach. Wprawdzie nie do końca wiedziałem, gdzie pojadę, lecz
na samą myśl o wielkiej przygodzie miałem ciarki. Następnego ranka syn moich
właścicieli, Antek, zabrał mnie ze sobą z mieszkania.
Wsiedliśmy do windy,
wyjechaliśmy z klatki schodowej, a potem skręciliśmy w polną dróżkę…. Tak oto po raz pierwszy wyruszyłem w świat na
moich dużych i zwinnych kołach. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do szkoły.
Cóż to było za przeżycie! Tyle dzieci, ruch i gwar… czegoś podobnego nigdy w
życiu wcześniej ani nie widziałem, ani nie słyszałem! Sprytnie pokonaliśmy
czternaście schodów przy wejściu głównym
i nagle ujrzałem na ścianie namalowaną postać w szarym surducie, z wytworną
muchą i charakterystycznym dużym nosem.
- Szkoła to musi być niezwykłe
miejsce – pomyślałem - skoro na jej straży czuwa taki wytworny starszy pan.
Nie mogłem się nadziwić wszystkiemu, co
ujrzałem w szkolnych murach. Ogromnie ciekawiły mnie czerwono – zielono – szare
szafki na korytarzach, z których uczniowie wciąż wyciągali coraz to nowe rzeczy
i co chwilę coś do nich chowali. Pomyślałem sobie nieskromnie, że jednak ja
jestem zdecydowanie bardziej wielofunkcyjny niż moje dalekie kuzynki, a do tego mobilny i mam kilkadziesiąt specjalistycznych
przegródek. W każdym miejscu i o każdej porze mogę towarzyszyć Antkowi, wożąc
jego przybory szkolne i co tylko on
zechce. Najważniejsze, żeby się
mnie nie wstydził! Kiedy tak zwiedzaliśmy
razem budynek, a ja marzyłem, aby stać się podręczną szafką Antka, wszyscy z zainteresowaniem reagowali na mój
widok. Byłem ogromnie dumny z siebie, starałem się jak najlepiej zaprezentować.
Poczułem się bardzo wyjątkowo. Co prawda, tego dnia inni uczniowie przynieśli do szkoły przeróżne
skrzynie, ale żadna z nich nie miała
kółek, ani takiej ilości przeróżnych przegródek jak ja. To właśnie wyróżnia
mnie od innych pojemników tego typu.
Przez kolejne godziny
jeździłem z klasy do klasy, przemierzałem szkolne korytarze i obserwowałem, co
dzieje się na lekcjach. To była niesamowita przygoda. W pewnym momencie
żałowałem, że nie mogę chociaż na trochę stać się człowiekiem. Mógłbym co dzień
słuchać tylu ciekawych informacji, poznawać świat, uczyć się wielu ważnych
rzeczy, a przede wszystkim mieć kolegów, śmiać się z nimi i żartować na całego.
To byłoby coś wspaniałego! Tego dnia
poczułem się tak szczęśliwy, jak z
pewnością nigdy dotąd nie czuł się żaden wózek na świecie. Dzieci w szkole
robiły mi zdjęcia, nauczyciele podchodzili do mnie i przyglądali mi się z
zaciekawieniem, a ja z miłą chęcią im
pozowałem, eksponując swoje walory.
Ale wszystko, co dobre,
szybko się kończy i po kilku godzinach
musiałem opuścić szkolne mury. Zrezygnowany jechałem chodnikiem ciągnięty przez
Antka, w pewnym momencie zacząłem ze smutku cichutko piszczeć kołami. Niestety,
nikt mnie nie mógł zrozumieć. Wiedziałem, że to już koniec mojej wielkiej
przygody. Nie chciałem znowu trafić do ponurego miejsca w garażu. Byłem gotów z
rozpaczy rozpaść się na milion kawałków i trafić na wysypisko śmieci. Uznałem,
że nawet tam byłoby o wiele ciekawiej niż pod metalową szafą w kącie. Po
kilkunastu minutach dotarliśmy pod blok i ku mojemu zdziwieniu nie udaliśmy się
do garażu, ale wjechaliśmy windą na górę. Antek wyjął z moich przegród książki
i zostawił mnie pod drzwiami od pokoju.
Nagle podbiegł do mnie
kilkuletni chłopiec o imieniu Julek. Zaczął się
uśmiechać i przyglądać mi się z niezwykłą uwagą. Po chwili objął mnie
swoimi rączkami, po czym zaczął otwierać ukryte we mnie schowki i zaglądać do
wszystkich moich zakamarków, rozkładać mnie, zamykać i otwierać po kilka razy.
Bardzo się ucieszyłem, że jeszcze przez chwilę mogę zostać w mieszkaniu. Malec
nieoczekiwanie zaczął wypełniać mnie klockami, misiami samochodzikami oraz
przeróżnymi przedmiotami. Znowu poczułem się bardzo potrzebny. Gdybym tylko
umiał, krzyczałbym wtedy ze szczęścia. Ten dzień odmienił całe moje życie. Było
to pierwszego kwietnia. Niby Prima Aprilis, ale wcale nie był to żart. Stałem
się skrzynią na prawdziwe skarby.
Od tej pory codziennie
czekam cierpliwie, kiedy Julek wróci z przedszkola i zacznie się bawić ukrytymi
we mnie zabawkami. Teraz jestem pewien, że na zawsze zostanę w domu. Mój nowy
właściciel nie pozwoli mnie wyrzucić z mieszkania. Coś mi się wydaje, że
wkrótce znowu czekają mnie wielkie podróże i niezwykłe przygody. Kilka dni temu
słyszałem jak Julek mówił do swojej mamy, że pewnego dnia zechce mnie zapakować
zabawkami do piasku i pojedziemy na plac zabaw. Nie mogę się doczekać! W
piaskownicy jeszcze nie byłem. Szczęściarz ze mnie!
Niezwykłe przygody miały cztery rękawiczki rodziny Krzysia Igielskiego: taty czarne, mamy brązowe, Krzysia zielone, a siostry Amelki różowe, które tak jak jego rodzina, zapragnęły przeżyć prawdziwe przygody, gdy zimową porą opuściły wakacyjne pudło. Niestety, jako para nie mogły dojść do porozumienia i podczas gdy prawe rękawiczki rodziców wybierały się na poszukiwanie przygód w góry czy nad morze, lewe pozostawały w domowym zaciszu, co komplikowało życie rodzinie, a także i samym rękawiczkom. Z Krzysia rękawiczkami było na odwrót – to lewa zielona chciała zostać piłkarzem, natomiast prawa różowa rękawiczka Amelki marzyła o karierze baletnicy. Rękawiczki zrozumiały, że we dwoje raźniej i każda przygoda bardziej cieszy.
Przygody czterech
rękawiczek
Prolog
Moja
rodzina składa się z czterech osób – taty, mamy, mnie
i mojej siostry. Każdy z nas, gdy nadchodzi zimowa pora, wyciąga swoje
rękawiczki, które przez okres wiosenno-letni chowamy do wakacyjnego pudła
głęboko w szafie.
Tata ma
dwie czarne rękawiczki. Mama – dwie brązowe.
Ja – dwie zielone. Moja siostra – dwie różowe.
Dziś
nadszedł ten moment, abyście poznali historię czterech rękawiczek, które podobnie
jak moja rodzina, zapragnęły przeżyć niezwykłe przygody.
Opowieść o czarnej prawej rękawiczce, która 1. postanowiła wyjechać zimową porą do Zakopanego.
Był
pięknym słoneczny poranek. Rękawiczki taty zauważyły, że nareszcie nadeszła
zima. Opuściły wakacyjne pudło
i wraz z innymi rękawiczkami znalazły się w szafie koło drzwi wyjściowych. Z
utęsknieniem czekały na ten moment, aby tylko wymknąć się z mieszkania nr 38.
Wiedziały bowiem, że tata nie tak często zakłada rękawiczki do pracy, więc będą
miały szansę ponownie udać się niezauważone w kolejną wyprawę.
Jak tylko
prawa, czarna rękawiczka znalazła się w szafie, oznajmiła lewej towarzyszce, że
zamierza wyruszyć w góry – do Zakopanego.
–
Co ty chcesz zrobić? -
spytała lewa, bardzo zdziwiona pomysłem prawej.
–
Chcę pojechać do
Zakopanego! - powtórzyła.
–
Chyba zwariowałaś –
odparła lewa.
–
Nie, zawsze chciałam
jeszcze raz spróbować jazdy na nartach. Tak dawno tego nie robiłam! -
westchnęła prawa rękawiczka.
–
To bardzo
niebezpieczna wyprawa. Przecież jest zima!
- zaniepokoiła się jej towarzyszka.
–
Dam sobie radę. A w
domu nikt nawet nie zauważy mojej nieobecności. Przecież tata rzadko kiedy
zabiera ze sobą rękawiczki.
–
Ale – rzekła prawa
rękawiczka – w górach jest zimno, pada mnóstwo śniegu, jest niebezpiecznie i
może stać ci się jakaś krzywda.
–
Będę na siebie uważać,
wszystko będzie dobrze.
–
Skoro tak bardzo
pragniesz wyjechać w góry... - odpuściła lewa rękawiczka.
Tego samego
dnia, godzinę później, prawa rękawiczka była gotowa do wyprawy. Gdy tylko drzwi
wejściowe się otworzyły (tata bowiem wychodził, ale nie tak, jak przypuszczały
rękawiczki do pracy, tylko po świeże bułeczki do piekarni, aby móc zrobić
sobotnie śniadanie dla całej rodziny) prawa rękawiczka wymknęła się z
mieszkania nr 38.
w Krakowiaku. Jednak w trakcie drogi, ktoś ją zauważył
i postanowił przygarnąć wprost na swoją dłoń. Prawej czarnej rękawiczce nie było do śmiechu. Zastanawiała się, w jaki sposób może wymknąć się z dłoni nowego właściciela. Jej przemyślenia przerwał dźwięk telefonu. Pasażer, aby móc odebrać
i porozmawiać, musiał ściągnąć rękawiczkę. Odłożył ją obok na fotel.
–
Teraz albo nigdy –
pomyślała prawa rękawiczka i szybko ześlizgnęła się pod siedzenie tramwaju.
Cichutko czekała, aż dojedzie na Dworzec Główny.
–
Teatr Słowackiego –
usłyszała dźwięk płynący prosto
z głośników. Zwinęła swoje czarne paluszki i poturlała na zewnątrz przez
właśnie otwierające się drzwi tramwaju.
Widniało.
Słońce pomalutku pojawiało się na horyzoncie. Coraz trudniej było przemknąć
niezauważonym między ludźmi. Na szczęście udało się dostać do autobusu, który
jechał prosto do Zakopanego. Wybrała ulubione miejsce Krzysia i Amelki –
ostatnie krzesełka z tyłu. To stąd można było machać kierowcom
i pasażerom jadącym zaraz za autobusem.
Droga mimo
że długa, minęła bardzo szybko. Rękawiczka oglądała zimowe scenerie, które z
każdym kilometrem stawały się coraz piękniejsze. Pierwszy raz mogła delektować
się widokami.
–
Tyle śniegu w Krakowie
to ja nigdy nie widziałam
– pomyślała z zachwytem. - Jak tu pięknie i biało! A te drzewa uginające się
pod ilością białego puchu? Zjawiskowo! - ciągnęła, nadal będąc pod wrażeniem
zimowej scenerii.
Gdy tylko
czarna prawa rękawiczka dotarła do Zakopanego, postanowiła się zrelaksować.
Dzięki Krzysiowi wiedziała, gdzie warto się udać.
–
Termy Bania! To jest
to, czego pragnę w tym momencie!
- krzyknęła z radością i od razu udała się w odpowiednim kierunku.
Była
piękna pogoda. Słońce świeciło ostro – dokładnie tak, jak to bywa zimą. Nie
czuło się wiatru, przynajmniej w miejscu, gdzie stała. Ale słyszała odległe
świsty i gwizdy - to wiatr hulał wśród szczytów górskich. Prawa czarna
rękawiczka widziała kłęby śniegu przewalające się między skałami. A spokój,
jaki wokół niej panował, był tylko pozorny. Wszędzie bowiem było pełno ludzi.
W końcu
zbliżyła się do Term. To tutaj mogła do woli zjeżdżać na zjeżdżalniach, pluskać
się w wodzie, nurkować, pływać na sztucznej fali – tak samo dobrze się bawiła
jak tata, mama, Krzyś i Amelka, gdy odwiedzają to miejsce. Jednak najbardziej
polubiła jacuzzi. Zresztą tak jak tata... Każdy czarny palec rękawiczki
odpoczął.
W tym
samym dniu – pamiętając ostatnią podróż z tatą
– postanowiła spróbować swoich umiejętności w jeździe na nartach. Tylko jak to
zrobić? Ona jest jedna, palców jest pięć, a nart dwie! Dlatego też nie
zastanawiając się długo, wybrała snowboard.
–
Jupi!! Ale fajnie! -
krzyczała, nie zważając już na tłum ludzi wokół.
Nagle, gdy
dotarła już na sam dół szczytu, zauważyła znajome postacie – chłopca w
czarno-zielonej bardzo charakterystycznej kurtce, dziewczynkę – ubraną w
„króliczkową” odzież wierzchnią...
–
Skąd ja to znam? -
zaczęła się zastanawiać...
- Oczywiście! Przecież to ubrania Krzysia i Amelki!
- krzyknęła zdumiona.
Okazało
się, że tego samego dnia cała rodzina Igielskich udała się na jednodniową
wycieczkę do Zakopanego. Jakież było zdziwienie rękawiczki! Co za zbieg
okoliczności! Szybko schowała się do kieszeni kurtki taty i tutaj postanowiła
czekać na dalsze atrakcje w Zakopanem.
–
Przecież z nimi nigdy
nie jest nudno! - pomyślała.
Brakowało
tylko lewej czarnej rękawiczki, która niestety została sama w Krakowie. Tata
nie mógł znaleźć pary, więc marzł w palce, bawiąc się z Krzysiem i Amelką w
śnieżki.
Prawej
czarnej rękawiczce zrobiło się bardzo smutno. Postanowiła zaraz po powrocie do
domu przeprosić lewą rękawiczkę za to, że ją zostawiła samą. Od tej pory już
nigdy jej nie opuściła i zawsze wspólnie przeżywały kolejne przygody.
Opowieść o prawej różowej rękawiczce, która zapragnęła zostać baletnicą, a została...
Skoro
zielona rękawiczka Krzysia pragnęła zostać piłkarzem, to również i różowa
rękawiczka Amelki postanowiła pójść w ślady sąsiada z szafy i zostać – nie, nie
piłkarzem
a... baletnicą. Nie było to trudne, gdyż przecież dwa razy
w tygodniu ta młoda dama jeździła na balet. Wystarczyło zrobić tak samo jak zielona
rękawiczka i gotowe! Zajęcia i ćwiczenia gwarantowane. Jednak opowieść o
różowej będzie bardziej zaskakująca i nieprzewidywalna.
Mała,
różowa, prawa rękawiczka nie musiała nawet chować się do plecaka Amelki.
Dziewczynka zawsze ubierała swoje rękawiczki, gdyż idąc na balet zabierała ze
sobą swoje ulubione laleczki. A że była zima, nie chciała zmarznąć w ręce, więc
zakładała swoje puszyste rękawiczki, które ogrzewały jej dłonie. Przy okazji
lalkom też nie było zimno. A piechotą trzeba troszkę iść.
Tego dnia
pogoda zaskakiwała. Raz świeciło słońce, raz padał deszcz. Innym razem zrywał
się silny wiatr. Dzień rozpoczął się ładnie, jednak jeszcze po południu niebo
przesłoniły gęste chmury. Amelka co chwilę albo ubierała, albo ściągała swoje
rękawiczki.
–
Niech się zdecyduje w
końcu! – myślała sobie prawa rękawiczka.
–
Nie narzekaj, przecież
widzisz, jaka dziś paskudna pogoda. Choć na chwilę same się ogrzejemy w
kieszeni kurtki – odpowiedziała jej lewa.
–
Masz rację,
przepraszam. Chyba ta pogoda wpływa też na mój dzisiejszy nastrój – zaczęła się
tłumaczyć.
Nie minęła
chwila a Amelka znowu ściągnęła różowe rękawiczki. Tym razem jednak
niedokładnie schowała je do kieszeni i jedna z nich upadła na chodnik.
–
Poczekajcie! Tutaj
jestem! - krzyczała, ale nikt jej nie słyszał. Był straszny hałas, wszędzie
stali ludzie, którzy czekali na swój autobus.
–
Pocze... - nie
dokończyła, gdyż podmuch wiatru sprawił, że prawa różowa rękawiczka wzniosła
się do góry.
Wraz z
każdym mocniejszym uderzeniem wiatru rękawiczka była coraz wyżej i wyżej. Czuła
się, jakby była ptakiem. Frunęła i spoglądała w dół na ulice. Nie od dziś
wiadomo, że miasto widziane z lotu ptaka to zupełnie inne miejsce niż to,
widziane z perspektywy zwykłego przechodnia. Dlatego różowa prawa rękawiczka
zachwycała się każdym momentem. Widziała ulice Nowej Huty, osiedle –
Mistrzejowice, Bieńczyce... przez chwilę nawet wydawało się jej, że rozpoznaje
blok, w którym mieszka. Już myślała, że uda się zbliżyć do szpitala Rydygiera,
kiedy wiatr rzucił nią w przeciwnym kierunku. Szybowała na os. Dywizjonu 303.
Znała to miejsce również. Przecież to tutaj, Amelka ma swoje zajęcia z baletu.
–
Może jest szansa, abym
dotarła do Klubu Kwadrat? Wtedy mogłabym popatrzeć, jak ćwiczy? - pomyślała z
nadzieją prawa różowa rękawiczka.
Musiała
jednak przyznać, że latanie sprawiało jej przyjemność. Wyobrażała sobie, że
jest kolorowym ptakiem, który przemierza nieznane dotąd zakamarki Krakowa.
Czuła, że zamienia się w piękną kolorową papugę, choć po chwili przypomniała
sobie, że przecież zawsze podobał się jej także śpiew skowronka. Rozmarzona
leciała dalej, gdyż nagle wiatr ucichł, a zza chmur wyszło słońce.
–
O nie! Ja spadam! –
krzyknęła przerażona rękawiczka.
Na
szczęście wylądowała na śniegowej zaspie i nawet nie poczuła upadku. Była
bardzo blisko miejsca, gdzie Amelka miała zacząć swoje baletowe ćwiczenia.
Wiedziała, którędy iść. Swoimi malutkimi i drobnymi paluszkami przemierzała
zimne podłoże. Kiedy stanęła przed drzwiami klubu, wyglądała okropnie. Była
cała zziębnięta, brudna od błota i śniegu, a do tego mokra. Trzęsła się,
a każdy podmuch wiatru potęgował odczucie zimna. Na szczęście ktoś spóźnił się
na zajęcia i wchodząc do środka, otworzył drzwi tak szeroko, że rękawiczka
mogła spokojnie przejść przez próg. Udała się prosto w pobliże kaloryfera.
Chciała jak najszybciej się wysuszyć i ogrzać. Nie trwało to długo, więc
zadowolona z tego, że wreszcie jest jej ciepło i jest sucha, prześlizgnęła się
pod drzwiami sali i z ukrycia mogła znowu oglądać to, jak Amelka ćwiczy podczas
zajęć baletowych.
–
Może kiedyś i ja będę
mogła stanąć przed lustrem, chwycić drążek i ćwiczyć? - pomyślała.
–
Złączcie pięty ze sobą
i wykręćcie stopy na zewnątrz, w taki sposób, aby były one umieszczone w jednej
linii – mówiła Pani Ela. - Ręce unieście w górę i skierujcie przed siebie –
kontynuowała. - Pamiętajcie, palce nie powinny się stykać – dodała.
Różowa
prawa rękawiczka zapamiętywała każde słowo trenerki. Chciała potem, w domu
wypróbować wszystkie pozycje baletowe.
–
A teraz rozsuńcie
stopy i ustawcie je w jednej linii. Ramiona również rozchodzą się na bok.
Pamiętajcie
o symetrii ciała! - poprawiała dziewczynki. - Świetnie! Brawo! - wołała Pani
Ela zadowolona z pracy dziewczynek.
Prawa
różowa rękawiczka również cieszyła się z sukcesów młodych baletnic. Podobnie
jak ona każda z nich miała śliczny różowy strój, a do tego spódniczkę tutu oraz
pointy.
–
Przynajmniej kolor mam
taki sam – uśmiechała się do siebie różowa rękawiczka.
Kiedy dziewczynki skończyły ćwiczenia, prawa różowa rękawiczka przedostała się do kurtki Amelki i marząc o swojej karierze baletnicy, usnęła. Lot nad Nową Hutą oraz nowa porcja wiedzy, którą wyniosła z lekcji, bardzo ją zmęczyły. Dopiero późnym wieczorem opowiedziała lewej różowej rękawiczce o tym, co przeżyła w poniedziałkowe popołudnie.
Epilog
Opowieść o
czterech rękawiczkach dobiegła końca. Choć tak naprawdę chciałbym przedstawić
Wam jeszcze jedną historię
z nimi związaną.
Moja
wychowawczyni pewnego dnia zadała nam pracę, która polegała na opisaniu mojego ulubionego
zwierzaka. Długo się nie zastanawiałem. Od dawna chciałem mieć jasnobrązowego
królika Tuptusia. Wyobrażałem sobie, że będzie malutki, mięciutki i puszysty.
Taki delikatny i kochany. Bardzo pragnąłem się nim opiekować, karmić i
przytulać. Tata jednak nie chciał się zgodzić. Postanowił najpierw zobaczyć,
czy sprawdzę się w nowej roli. Przez miesiąc miałem zajmować się „niby
króliczkiem”, aby pokazać, że jestem gotowy na to, aby opiekować się prawdziwym
zwierzątkiem. Amelka bardzo chciała mi pomóc w codziennych obowiązkach.
Pozwoliła mi nawet na to, żeby jej puszyste, mięciutkie różowe rękawiczki na
jeden miesiąc stały się różowym króliczkiem. W sumie czemu nie, przecież idzie
wiosna, więc już nie trzeba będzie ich ubierać. I tak oto różowe rękawiczki
Amelki zostały nie baletnicą, a króliczkiem – jasnobrązowym, ale za to
z różowym noskiem i pyszczkiem.
Jak
sprawdziły się różowe rękawiczki w nowej roli?
WSTĘP
„Ot, taka sobie gazeta…” – pomyślałam. „Tyle w niej literek, słów, zdań. Trafi się zdjęcie, logo i tabelka.”
A
…tak nie przedstawiłam się. Jestem
Honorata. Mam dwa piękne przeźroczyste szkła, śliczną niebieską oprawę wokół
ich. Tak. Jak się domyślacie, jestem zwykłymi okularami, ale dla mojej
właścicielki Julii niezwykłymi, gdyż dzięki mnie może oglądać wyraźnie świat. I
co by tu nie powiedzieć – dosłownie przez „różowe okulary.” Tak oto pozwalam dużym niebieskim oczom mojej
właścicielki czytać przeróżne książki, jak też
i gazety.
JA, JULIA I GNIOTKA
Julia
bardzo lubi czytać kolorowe czasopisma. Właśnie - kolorowe, pełne obrazków,
zdjęć. Lubi tez na szczęście czytać książki, zwłaszcza te z pięknymi
ilustracjami.
Cóż. Zwykła taka szara, a raczej czarno-biała gazeta jest nudna. Chociaż nie do końca… Poza tym współczesne gazety mają już jakieś kolorowe obrazki np. zdjęcia. Ale nadal to taka codzienna gazeta.
Zaprzyjaźniłam
się jednak z jedną taką gazetą o znamienitym tytule „Niezwykłe przedmioty”. Nazywam
ją pieszczotliwie Gniotką – hmm… ciekawe
dlaczego? Gdy jest mi smutno, to po prostu lubię pomiąć róg gazety, bo wtedy
się uspokajam. Tak, niby dziwne
w moim przypadku, a jednak i ja jako przedmiot też mam swoje dobre i złe dni.
NA RATUNEK
Pewnego razu Gniotka stwierdziła, że za chwilę wyrzucą ją do kosza. I wiecie co? Zrobiło mi się smutno, ale zaraz pomyślałam, że przecież z gazety można zrobić wiele ciekawych rzeczy.
Sąsiad – pan Dionizy – właśnie rozpoczynał remont swojego mieszkania i to od malowania ścian. Pomyślałam „Hmm, ma taką bujną czuprynę, że szkoda by było pochlapać ją farbą”. I moja kochana właścicielka poprosiła babcię, żeby przypomniała jej, jak robi się wielką czapkę malarską z gazety.
Babcia wzięła kartkę z bloku rysunkowego i pokazała Julii, jak szybko wykonać taką ochronną czapkę. Uradowana dziewczynka pobiegła do pokoju i od razu zabrała się do zrobienia z jednej części gazety czapki malarskiej dla pana Dionizego.
„Ach…” – szepnęła Gniotka – „Przynajmniej
przez chwilę dam radość innej osobie
i ochronię włosy przed farbą. Poczułam się droga Honoratko potrzebna.”
Wprawdzie Gniotki było już mniej, ale ja nadal chciałam, żeby jeszcze mogła komuś się przysłużyć.
TAJEMNICZA MISKA
Właśnie ze szkoły wróciła Julia, nie zawsze bierze mnie ze sobą. Pani okulistka powiedziała jej, żeby nosiła mnie kilka godzin dziennie i zazwyczaj tak robi po przyjściu do domu.
Wracając
do Julii. Wydała mi się jakaś taka smutna. Usiadła przed monitorem komputera,
wzięła mnie i założyła na nos. I co się okazało? Pomyślałam, że naprawdę ja
i Julia jesteśmy bratnimi duszami,
ponieważ zaczęła wyszukiwać informacje dotyczące tego, co można zrobić z
gazety. O mało nie podskoczyłam z radości! Ale czy ktoś widział podskakujące
okulary? Raczej nie, więc się mocno powstrzymałam, bo mogłoby się dla mnie to
jeszcze źle skończyć. Mogłabym upaść i się potłuc. Julia wzięła kartkę i
długopis. Zaczęła zapisywać na niej, co może zrobić z gazety. Na jej twarzy
pojawił się uśmiech. Ostatecznie wybrała trzy formy gazetowe. Zapytacie zapewne
jakie? Opowiem wszystko, ale po kolei.
I jeszcze wyjaśnię smutną minę Julii. Otóż pani wychowawczyni poleciła im właśnie znaleźć pomysły na wykorzystanie różnych materiałów, które mogłyby cieszyć innych drugi raz. Na moje szczęście pomyślała o darowaniu drugiego życia gazecie.
Mama Julii ma duży ogród. Ma tam dużo kwiatów, drzew owocowych i krzewów. Na samym końcu rosną słodkie maliny. Dziewczynka nieraz widziała, jak mama brała dużą miskę na parę malin np. do dekoracji deserów. Niewiele myśląc, wzięła moją Gniotkę i kilka jej stron pocięła na paski, które kilkukrotnie złożyła wzdłuż dłuższego boku. Następnie wzięła klej, którym posklejała paski ze sobą i utworzyła z nich „ślimakowe koło”. Następnie uformowała z niego miseczkę. Taką niewielką, akurat na maliny lub inne małe owoce. Utrwaliła ją lakierem, by nabrała pięknego połysku.
Kiedy mama dostała taką piękną miskę, od razu poszła do ogrodu i zebrała maliny do ulubionego deseru Julii, czyli lodów.
KWIATY
Powiem Wam, że jeszcze to nie koniec, bo zostało przecież jeszcze kilka stron Gniotce, a tak bardzo chciałam, żeby cała przetrwała.
Na liście Julii zostały jeszcze dwie
pozycje, więc pomyślałam, że na pewno zaraz zobaczę co jeszcze powstanie z
gazety. No tak! W sumie macie rację. Powinnam przecież
o tym już wiedzieć, skoro widziałam co pisze. Przynajmniej wiem, że uważnie
czytacie.
Zbliżały się imieniny cioci Jagody i Julia wymyśliła, że nie będzie kupować żywych kwiatów, tylko zrobi je z gazety. Będą przynajmniej dłużej cieszyły oczy. Ta moja właścicielka ma różne ciekawe pomysły, które potrafi też zrealizować. Zostało jej już niewiele stron, dlatego postanowiła zrobić dwa kwiatki – wiosennego tulipana i ulubioną różę cioci.
Gniotka bardzo się ucieszyła, że oto w ten sposób cała mogła dostać drugie życie. Nie będzie przecież jedną z wielu wyrzuconych gazet na śmietnik, czy oddaną na makulaturę, nie wiedząc co się z nią później stanie.
Wracając do papierowych, a raczej gazetowych kwiatów, moja kochana Julia zginała pieczołowicie strony gazety. Najwięcej czasu zajęło jej wykonanie róży, ponieważ musiała wyciąć płatki, które niełatwo było formować. Wierzyłam mocno, że dziewczynka dopnie swego. I zgadnijcie. Udało się? Tak, macie rację! Udało się!
I tak z ostatnich stron gazety – mojej drogiej Gniotki – udało się wyczarować najpierw tulipana, a potem przepiękną różę.
Oj, jaka ja byłam dumna i szczęśliwa. Gniotka została czapką malarską, miską, tulipanem i różą. Będzie jeszcze przydatna i na dodatek użyteczna, ciesząca innych ludzi. Zresztą co tu dużo mówić, ciocia Jagoda też bardzo się uradowała z niespodziewanego prezentu. Na dodatek poprosiła Julię o wykonanie podobnej miski, jaką zrobiła dla swojej mamy. Miała być nieco większa, by można było do niej włożyć wełniane gałganki. Ciocia bowiem wyczarowywała piękne rzeczy z wełny robiąc na drutach swetry, czapki, zwierzątka itp.
Ale to już moi drodzy całkiem inna historia. Historia innej zwykłej gazety…
WNIOSEK
I zapamiętajcie! Zanim wyrzucicie gazetę czy papier, to pomyślcie, czy możecie dać im drugie życie.
A
my? Może się jeszcze spotkamy. Ja wracam z powrotem na nos mojej właścicielki,
może jeszcze wpadniemy razem na jakiś pomysł
i opiszemy niezwykłe życie innego przedmiotu? Kto to wie?...
Autorką kolejnej pracy literackiej jest Emilia Gorczyca.
MOJA ULUBIONA LALKA
Dzisiaj chciałam wrócić do czasów dzieciństwa mojej
mamy i opowiedzieć historię jej lalki, którą bawiła się ,a która do
dzisiejszego dnia jest ze mną a w naszym domu.
Otóż
mama gdy miała trzy latka bardzo chciała mieć dużą lalkę z długimi czarnymi
włosami ,a że trudno w tych czasach było o zabawki, a lalki były tylko o blond
włosach to jej tato , a obecnie mój dziadek miał nie lada wyzwanie. Jednak po
kilkunastu dniach poszukiwań udało się zdobyć wymarzoną lakę i do tego z
brązowymi oczami ,dokładnie jakie ma mój dziadek. Można sobie tylko wyobrazić
jaka była radość mojej mamy. Lalka była tak piękna, że mama postanowiła ją
zachować na pamiątkę i do zabawy dla kolejnych dzieci w naszej rodzinie. Lalką
tą później bawiła się moja starsza kuzynka , a potem jej młodsza siostra. Kiedy
moje kuzynki już przestały się bawić lalkami ,a ja pojawiłam się na świecie to
lalka wróciła do mojej mamy. Nie rozstawałam się z lalką ani na chwilę , a gdy
zaczęłam chodzić , a lalka była duża prawie jak ja to ciągnęłam ją za sobą wszędzie po domu. W przedszkolu do którego
chodziłam był ogłoszony konkurs na najpiękniejszego Anioła i oczywiście moja
lalka brała udział. Moja babcia uszyła
jej białą sukienkę i zrobiła skrzydła z białych piór, a na głowę mama założyła
lalce srebrzystą perukę. W konkursie tym moja lalka zajęła drugie miejsce .W
Parafii Matki Bożej Królowej Polski w Nowej Hucie był w tym czasie organizowany
konkurs na najpiękniejszą Bożonarodzeniową Szopkę i wszystkie Anioły z naszego
przedszkola Pani dyrektor zaniosła właśnie do kościoła aby uświetniły tą
wystawę szopek. Ależ byłam dumna, że
inni ludzie mogą zobaczyć mojego Anioła.
Lalka jest nadal u mnie w domu
i może doczeka się moich dzieci. Któż to
wie???
Autorką kolejnej pracy literackiej jest Roksana Sadowska.
Zaczarowana
Sukieneczka
W pewnym mieście, Grodzie Kraka, wydarzyła się historia
taka…
Obchodziła urodziny pewna dziewczyneczka
Prezentem stała się śliczna sukieneczka.
Była ona niezwykła, bo zaczarowana,
W różowym kolorze, pięknie haftowana.
Dziewczynka bardzo ją polubiła
Na spacerki tylko w niej chodziła,
Dbała o nią, na wieszaku wieszała,
Zawsze w pachnącym płynie ją prała.
Minął rok….
Pewnego dnia mama zadecydowała,
Innej dziewczynce sukienkę podarowała.
Wtedy nasza dziewczynka bardzo posmutniała
I w ten sposób z sukieneczką się rozstała.
I tak nasza bohaterka dom zmieniła
Nie wiedziała, że w złe ręce trafiła.
Spotkał ją bardzo przykry los
I był to dla niej prawdziwy cios.
Nowa właścicielka o nią nie dbała,
Na wieszaku w szafce nie wieszała,
W pachnących płynach nigdy nie prała,
W łazience w koszu z brudami trzymała.
Sukieneczka za dziewczynką zatęskniła,
Od nowej właścicielki uciec postanowiła.
Plan swój nocą zrealizowała,
Przez otwarte okno z wiatrem wywiała.
Gdy dziewczynka rankiem się zbudziła,
Na swym łóżeczku sukieneczkę zobaczyła,
Biedną, brudną, poszarpaną,
Zasmuconą i zaniedbaną.
Wtedy sukieneczka do niej przemówiła
„To Ty byłaś dla mnie zawsze taka miła.
Moim pragnieniem jest przy Tobie pozostać,
Już nigdy nie chcę się z Tobą rozstać.”
Dziewczynka rzekła: „Nie oddam Cię już nikomu,
Na zawsze zamieszkasz w moim domu.
Będę Cię przez cały czas pielęgnowała,
A Ty będziesz na moją córeczkę cierpliwie czekała.”
Z tej bajki morał napływa taki:
Szanujcie ubranka drogie dzieciaki.
Bo one też serduszka posiadają,
Które bardzo mocno nas kochają!
Autorem kolejnej pracy literackiej jest Patryk Mackiewicz.
Zegar
Czy uwierzylibyście w to, że na pewne decyzje, które podejmujecie może mieć wpływ zegar? Taki stary, drewniany z wahadełkiem i kukułką? Bo ja nie. I do tej pory mam wątpliwości czy to wszystko co się wydarzyło, to nie był po prostu przypadek, wyobraźnia. Choć niektórzy śmią twierdzić inaczej.
Odkąd pamiętam zegar zawsze przykuwał wzrok. Miał w sobie jakiś magnetyzm. Czasem hipnotyzował, a innym razem znów wkurzał swoim miarowym tik-tak, tik-tak i kukułką, która wyskakiwał znienacka kiedy chciała, wprawiając o szybsze bicie serca. Niczym w horrorze ,gdy bohater sobie spokojnie szedł a zza rogu wyskakiwał morderca. Takie odczucia miałem co do tego drewnianego ptaszyska.
Kiedy byłem mały, wisiał w centralnym miejscu pokoju prababci. Zajadając pierogi zawsze ukradkiem zerkałem na niego. Kiedy się ociągałem, zamyśliłem, kukułka wyskakiwała z niego nagle jakby krzycząc: no jedź, jedź co się gapisz! Pewnego dnia prababcia widząc, że zegar nieustannie przykuwa moją uwagę powiedziała; tak, tak wnusiu to ciekawy zegar, uratował nam kiedyś życie….
Uciekaliśmy przez pola przed Niemcami i kiedy nastał wieczór wraz z innymi schowaliśmy się w starym młynie, a że twój pradziadek nie rozstawał się z zegarem, bo dostał go od swoich rodziców, zegar uciekał razem z nami. Kiedy zmęczeni prawie usnęliśmy, kukułka jak szalona zaczęła kukać i wyskakiwać. Mój tata stwierdził, że jesteśmy i tak już wybudzeni wiec możemy ruszyć dalej, a poza tym nie będziemy budzić innych naszym szalonym zegarem. Szliśmy blisko lasu, gdy zobaczyliśmy zbliżającą się do młyna, grupę żołnierzy. Zabarykadowali młyn i go podpalili. To było straszne … szliśmy w milczeniu a kukułka nawet nie drgnęła.
Powiem szczerze, że mnie zamroziła ta wiadomość …zobaczyłem w kukułce bohaterkę, która uratowała moich przodków. Ale z drugiej strony bądźmy realistami, przecież to mógł to być tylko przypadek. Powiedziałem to babci, na co ona przytoczyła mi kolejna opowieść.
Pewnego dnia kukułka przeraźliwie kukała, nie dało się wytrzymać, mój starszy brat nie mógł w żaden sposób wyłączyć zegara. Jako najstarszy, który opiekował się reszta rodzeństwa zarządził, że idziemy popływać nad jezioro, bo oszalejemy z tym zegarem. Nikt nie śmiał go ruszyć, bo to była pamiątka taty po jego rodzicach. Mile i w ciszy spędziliśmy razem czas. Okazało się, że pod nasza nieobecność, Niemcy wtargnęli do mieszkania. Zniszczyli prawie wszystko, zdemolowali nasz dom, zabrali co się dało. Dobrze, że nas wtedy nie było w domu bo nie wiadomo, jakby skończyło się to spotkanie…
Zegar z kukułka zabrała moja prababcia, jako ostatnia najmłodsza odchodząc z domu rodzinnego. Zegar kukał na moją prababcie, kiedy jako młoda mama zostawiła na chwile dzieci w innym pokoju a one akurat coś kombinowały. Wpadała wtedy z duszą na ramieniu do pokoju, a tu okazywało się, że któreś z rodzeństwa albo majstrowało przy oknie albo wspinało się po meblach. Zegar długo milczał, a właściwie jego lokator. Ptak po długim milczeniu, pojawił się pewnego słonecznego dnia, kiedy prababcia lepiła pierogi. Wyskakiwał raz po raz alarmując cały dom. Babcia czuła, że coś się dzieje. Tego dnia jej mąż, a mój pradziadek podczas ćwiczeń wojskowych miał zawał na poligonie …Prababcia zniosła zegar do piwnicy. Jego ciemne filarki, niczym grobowca legły w ciemnościach. Nie wiadomo co się stało, że zegar po latach wrócił na ścianę. Czy tęsknota i wspomnienia, które się z nim wiązały, czy też ciekawość i ten niepokój, co przyniesie los gdy kukułka znów zakuka. Nawet kiedyś zapytałem o to prababcie, ale ona wymijająco odpowiadała albo milczała zerkając niepewnie na zegar.
Kukułka pojawiała się jak to w zwyczaju miała,
kiedy chciała i śpiewała też kiedy naszła ją na to ochota. Na szczęście nic się
złego nie działo, albo nie potrafiliśmy zrozumieć wiadomości od niej. Być może
miała jaką umowę z naszą prababcią …bo ostatni raz kukułka zakukała, kiedy
dusza jej właścicielki odlatywała i nigdy więcej się nie
odezwała…
Gratulacje! Niezwykłe i pięknie opisane przygody "zwykłych" przedmiotów.
OdpowiedzUsuń